Jego filmografia jest niewielka, ale jej jakość wszystko nadrabia. Mistrz westernu, co udowodnił trylogią dolarową (wszystkie części świetne, ale Dobry, Zły i Brzydki to prawdziwe arcydzieło westernu) i wprost najgenialniejszym przedstawicielem tego gatunku, czyli Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie (film po prostu magiczny i niepowtarzalny, niektórzy słusznie twierdzą, że to "western absolutny"). Dodajmy do tego jeszcze niezwykłą wprost epopeję o przyjaźni i niespełnionej miłości, czyli Dawno Temu W Ameryce oraz świetny Garść Dynamitu. Koniecznie trzeba napisać o jego niesamowitej współpracy z Ennio Morricone (najbardziej kompletny duet reżysera i kompozytora). Muzyka w filmach Leone to jeden z najważniejszych elementów, czasami wręcz wydaje się, że to obraz był kręcony pod muzykę, to idealna symbioza, uzupełniająca się wzajemnie (np. pojedynek Franka i Harmonijki, muzyka po prostu ciągnie tą fantastyczną scenę, wręcz opowiada to co się dzieje na ekranie). Jego niepowtarzalny, indywidualnt styl, który konsekwentnie rozwijał, fascynuje do dzisiaj (powolne ujęcia, jedność muzyki z obrazem, rola brutalności w filmie czy te słynne pojedynki). Szkoda, że nie zdążył nakręcić Leningradu, zapewne byłoby to jego kolejne wielkie dzieło. Nadał nową jakość (choćby te spaghetti westerny) i pozostanie jednym z najwybitniejszych i najważniejszych twórców kina!
W zasadzie to masz rację, ale chciałbym wyjaśnić poruszoną przez Ciebie kwestię muzyki w filmach Sergio. W jednym dokumentalnym filmie o kręceniu "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" była mowa o tym, że Morricone przy każdej produkcji Leone pisał muzykę zanim jeszcze reżyser zaczął kręcić. Znaczy się, że można to rozumieć właśnie jako tę harmonię obrazu z muzyką, którą widać w wielu obrazach włoskiego artysty.
Mam jednak opory przed nazywaniem Leone mistrzem spaghetti westernu - "spaghetti" wydaje mi się nieco lekceważącym epitetem wymyślonym przez Amerykanów, którzy tak właśnie nazwali włoskie wersje westernu. A przecież Leone rozumiał ten gatunek nie gorzej od samych Jankesów, a może nawet jeszcze głębiej. Dla mnie, z dzisiejszej perspektywy, był on po prostu niekonwencjonalnym klasykiem westernu w ogóle i aż dziw bierze, że nie nigdy nie otrzymał ani nagrody na festiwalu ani też (co mniej dziwne) od Amerykańskiej Akademii.