Sądzę, że Sergio Corbucci na zawsze pozostanie w cieniu Sergia Leone.
Kowalski zachowuje się identycznie jak Bezimienny z Dolarowej Trylogii. Scena pojedynku Paco Ramona mocno przypomina pojedynek Tuco, Angel Eye'a i Bezimiennego.
W filmie nie brakuje czarnego humoru, a scena, kiedy Paco śpiewa "La cucaracha" to jedna z moich ulubionych scen.
Ogólnie niektóre sceny mogłyby wyglądać lepiej i ciekawiej.
7/10
Widziałem obydwa filmy. Django też oceniłem na 7. Mimo to film Corbucciego (Django) ma najlepszą czołówkę filmową jaką w życiu widziałem.
Samotny człowiek ciągnie za sobą trumnę po błocie - coś wspaniałego.
Franco Nero jest w cieniu Clinta Eastwooda.
Tak samo jak Corbucii jest w cieniu Leone.
Franco chciał być jak Eastwood - i słabo mu to wyszło. Małomównego rewolwerowca lepiej gra Clinton.
Eastwood był nie do podrobienia.
A przy oglądaniu tego filmu, zamiast Franco Nero widziałem kopię Clinta.
Jak dla mnie scena pojedynku była bardziej inspirowana końcówką "Za kilka dolarów więcej" z bezimiennym jako sędzią. Chodź oczywiście sami bohaterowie bardzo przypominają tych z filmu "Dobry, zły i brzydki". Swoją drogą Corbucci pewnie nie zaszedłby daleko bez Leone, ale mimo to jego spaghetti westerny (te które widziałem) trzymają przyzwoity klimat i poziom.
Zakładam, że wielu reżyserów inspiruje się filmami Leone. Tylko jeden człowiek potrafił się głośno do tego przyznać.
Pojedynek z klaunem, na widok którego zbiera się na wymioty i jest obrzydliwy. W dodatku nie widzę, w czym bolszewik Ramon jest gorszy od Ricciolo.
To typowy spaghetti western (no może nie do końca bo to Zapata) gdzie każdy jest bardziej lub mniej zepsuty. Jedyny bohater któremu kibicowałem to Kowalski - pomimo chciwości był mistrzem w swoim fachu + Polacy mają swojego własnego badassa w świecie makaronowego zachodu:)
Widzę, że lubisz szukać wad u bohaterów - najpierw "Django", a teraz "Il Mercenario".
Masz dużo spaghetti w ocenianych - tak więc witam kolejnego pasjonata gatunku.
Nie lubię szukać wad - po prostu odróżniam chwalenie od szanowania. Szanuję filmy Corbucciego - po trylogii Leonego dwa powyższe to moje ulubione z włoskich westernów(pogardliwej nazwy spaghetti nie uznaję). Djangowi dałem 9/10 choć mogę podnieść na pełne 10, a Zawodowiec to jeden z najpiękniejszych filmów jakie widziałem. Klaun również był sensowny - w ten sposób reżyser dokonał rozliczenia z komunistą Romanem.
Nie uznaję również "Navaho Joe", w którym tytułową rolę gra cham, który obraził Polaków.
Swietna scena pojedynku na arenie. O ile zimny wzrok Franco Nero dawal rade jak zwykle, to uwazam ze ta scena nalezala do Jacka Palance. Po prostu lsnil. A krwawiacy kwiat na piersi (scena bezczelnie zerznieta przez Tarantino) to cudowny i poetycki zabieg rezysera. A Leone nie ma nawet co wspominac, przeciez to oczywiste ze bez niego gatunek spaghetti westernu nie istnialby badz nie wyszedlby poza granice Wloch i umarl zapomniany jak poprzedni makaroniarski gatunek filmowy spod znaku miecza i sandala.
Podejrzewam, że w tamtych czasach styl Leone był widoczny w prawie każdym spaghetti westernie - nie wiem ile dokładnie było filmów z tego gatunku, ale na pewno mniej niż połowa przetrwała.
Pojedynek finałowy to po prostu kpina. Totalna zżynka z Dolarowej Trylogi. Corbucci potrawi wprowadzać świetne, własne pomysły na co dowodem są Djago, Człowiek zwany Ciszą. Tym razem wykazał się zbytnim lenistwem. Nawet Ennio Morricone nie błysnął w tym filmie. Ogólnie brak tego co najważniejsze w westernie, klimatu westernu ;)