Jako miłośnik gatunku nie omieszkałem obejrzeć w TV. Trudno było wytrzymać do końca. Drętwe dialogi, dziwnie przycięte sceny, chaotyczna fabuła, fryzury dla czasów lat 70tych jak i muzyka bardziej pasująca do Kojaka, czy Bulleta. Kino kategorii B, albo i C. Szmira i knot. Szkoda legendy Lee Van Cleef'a.
Opowieść o Apaczu który dorobił się rangi Kapitana i szuka zemsty na mordercach
obrońcy czerwonoskórych. Ostatnie słowa zabitego to "kwietniowy poranek" i celem
bohatera jest dowiedzieć się co one znaczą. I w zasadzie film przypomina kiepski
kryminał- Van Cleef chodzi od osoby do osoby z zapytaniem czy ta nie wie...